Za nami solidnie przepracowany okres, obfity w ciekawe wydarzenia. Na grudzień ubiegłego roku mieliśmy zaplanowane dwa turnieje, w tym organizacja jednego w Witnicy. Mimo iż pod fachowym okiem trenerów Damiana Stasiaka i Ryszarda Patalasa nie trenujemy jeszcze zbyt długo, to jednak chcieliśmy się przed własną publicznością pokazać z jak najlepszej strony. Zagrać ambitnie, do końca i przede wszystkim pokazać grę ładną dla oka. Presji nie było, ale mimo to wyczuć można było podniosły nastrój w szatni i mobilizację, nie tylko w dniu turnieju, ale także na treningach przed nim. Podziałało pozytywnie, choć początkowe minuty pierwszego meczu rozegraliśmy nieco na „sztywnych nogach”. Wszak powitali nas burmistrzowie Miasta i Gminy Witnica, Dariusz Edward Jaworski oraz Przemysław Jocz. Obserwowali nas licznie zgromadzeni kibice i pierwszy raz założyliśmy klubowe stroje w barwach Witnicy.
W pierwszym meczu naszymi przeciwnikami byli nasi młodsi sąsiedzi z Kostrzyna nad Odrą z klubu Nukleon. Klub ten reprezentowany jest przez kostrzyńskich gimnazjalistów, prowadzonych przez wielkiego pasjonata szczypiorniaka – Marka Zatylnego. Ktoś by powiedział – grają z gimnazjalistami, żaden powód do dumy. Nic bardziej mylnego! Młodzi kostrzynianie bardzo dużo biegali, wykonywali bardzo dużo ruchów bez piłki, byli bardzo szybcy i już po pierwszych akcjach można było zauważyć, że wiedzą o co w tym sporcie chodzi. Można było dostrzec wielką pracę trenera, który sporo czasu spędza z drużyną, żyje wręcz tym wszystkim, co się dzieje na parkiecie i sam daje dobry przykład młodzieży, stając między słupkami bramki. Zresztą wielkim powodzeniem! Mimo to nasze większe doświadczenie indywidualne oraz zdecydowanie, pozwoliło nam dość łatwo pokonać Nukleon, choć nasi rywale pokazali się z naprawdę dobrej strony i chyba to im można przypisać poczucie największej tremy. Mimo to, nawiązaliśmy współpracę i chętnie w przyszłości zagramy mecze kontrolne, czy zorganizujemy wspólne treningi. Nukleon Kostrzyn nad Odrą to typowy narybek młodych szczypiornistów do późniejszych reprezentacji regionu czy drużyn ligowych.
Naszym następnym rywalem była ekipa Amatorów z Poznania. Drużyna profilem przypominająca Szczypiorniaka Witnica, z tą różnicą, iż spotykają się znacznie dłużej od nas i mają spore doświadczenie turniejowe. Tu walka była ostra, nikt nie odpuszczał, ale mimo to gra była fair, podobnie jak cały turniej. Popełnione faule były wynikiem zaciętej walki, a nie złośliwości. Przez całe spotkanie szliśmy przysłowiowo „łeb w łeb”. Pod koniec spotkania goście uzyskali nieznaczną przewagę, ale Witniczanie dzielnie i ambitnie walczyli. Na pół minuty przed końcem przegrywaliśmy jedną bramką. Wtedy kapitan gospodarzy rzucił zdecydowanie do trenera: „Trenerze, wpuść mnie – proszę, na ostatnie sekundy! Wejdę i wyrównam!” Brzmi wręcz buńczucznie, ale to nie pycha, lecz wiara do końca w zwycięstwo. Trener widząc zdecydowanie w oczach swojego zawodnika, wpuścił go na parkiet, na nietypową dla niego pozycję prawego skrzydłowego. Po chwili otrzymał piłkę i mimo iż rywal w obronie nie odpuszczał, to wpadł w pole bramkowe i ściągnął przysłowiową pajęczynę pod spojeniem słupka z poprzeczką. Ta akcja dodała Szczypiorniakowi skrzydeł i pomimo iż pozostało jedynie kilkanaście sekund do końca spotkania, wyszliśmy wysoko i zdecydowanie w obronie, zmuszając tym samym Poznaniaków do błędu, którzy również chcieli bardzo wygrać to spotkanie. Znów mieliśmy piłkę i szansę na zwycięstwo! Niestety, nie udało się, czasu jeszcze starczyło, ale prosty błąd techniczny sprawił, że mecz zakończył się remisem. Przyznać trzeba – sprawiedliwym, gdyż obie te ekipy rozegrały znakomite spotkanie, z wielką dramaturgią w końcówce i pogratulowały sobie wzajemnie sportowej walki. Piękno, zmienność akcji i nieprzewidywalność piłki ręcznej.
Ostatni nasz mecz to pojedynek ze Sport House z Gorzowa Wielkopolskiego. Drużyna amatorska, choć należałoby tu postawić charakterystyczną gwiazdkę. Powód prosty. Grają ze sobą od dłuższego czasu, a wielu zawodników ma za sobą sezony spędzone na ligowych parkietach. Dość powiedzieć o Robercie Jankowskim (MVP turnieju), który przez dekady reprezentował Gorzów na ligowych parkietach, w tym z powodzeniem w ekstraklasie! Jako ciekawostkę można dodać, że jeszcze niedawno powrócił na ligowe parkiety ze sportowej emerytury i z marszu stał się jednym z najlepszych lewoskrzydłowych w pierwszej lidze! I to właśnie doświadczenie naszych rywali, zgranie, wspaniałe parady bramkarskie Marcina Szaji i indywidualne popisy wspomnianego Jankowskiego przesądziły o naszej porażce. Mimo nawiązanej walki, mecz rozgrywany był pod dyktando Sport House. Pocieszające jest, że nie mogli nam odskoczyć na więcej niż dwie bramki, ale piorunująca końcówka z wykończeniem wielu akcji przez Jankowskiego była ponad nasze siły. Tym bardziej przykro, że tylko poprzez różnicę bramek, przegraliśmy drugie miejsce w turnieju z Poznaniem. Smuciliśmy się jednak tylko przez chwilę, gdyż wszyscy przybyli zawodnicy zadowoleni byli z udziału w ciekawym turnieju, przeprowadzonym w przyjacielskiej atmosferze, z dobrą organizacją. Nawiązało się wiele ciekawych znajomości i możliwości współpracy. I o to w tym wszystkim chodzi! Na koniec Witniczanie przebiegli halę ze zwycięzcami turnieju na plecach. Taka niepisana tradycja, wszak w większości się znamy i liczymy, że to jeszcze kiedyś nas poniosą!
Kolejnym akordem był prestiżowy turniej Handball Gorzów Cup, który znany już jest w gorzowskim światku sportowym, a ciekawostką jest, że historia tego turnieju ma swój początek w Witnicy! Z kronikarskiego obowiązku podamy, iż Szczypiorniak Witnica zajął ostatnie miejsce na sześć drużyn. Nie udało się wygrać żadnego meczu, lecz większość z nich była na styk. Zabrakło zgrania, doświadczenia i typowego boiskowego cwaniactwa, choć tu idea była zupełnie inna, gdyż w tym turnieju amatorów było jak na lekarstwo i w zasadzie jedynie Szczypiorniak Witnica był drużyną w pełni amatorską! Dość powiedzieć, że przykładowo w drużynie Przyjaciół Krzysztofa Popławskiego zagrał aktualny reprezentant Polski, zawodnik ekstraklasowego Zagłębia Lubin – Wojciech Gumiński. Tym razem opuścił jako kapitan Szczypiorniaka Witnica, ale takie były wieloletnie obietnice co do reprezentowania konkretnej drużyny na tym turnieju. Honorowo w pojedynku swoich drużyn nie wystąpił. W tym świątecznym turnieju, który podobnie jak witnicki, cieszył się sporym zainteresowaniem publiczności, byli reprezentanci polskich drużyn ligowych od ekstraklasy po drugą ligę, a nawet zawodnicy z niemieckiej Bundesligi. Słowem zawodnicy, którzy na piłce ręcznej zjedli zęby. Także dla Witnicy sam udział w turnieju i możliwość podejrzenia znanych nazwisk była ważniejsza niż sam wynik. Naszą drużyną, ideą jej powstania, bardzo zainteresowana była reprezentantka Polski, dwukrotna półfinalistka Mistrzostw Świata – Małgorzata Stasiak. Pochwaliła nas nie tylko za ambicję i twardą walkę, ale także za samą ideę utworzenia amatorskiej drużyny, gdyż w naszym sporcie trudno jest znaleźć konkurentów do gry. W naszym regionie nie ma amatorskiej ligi, związku, czy czegoś na wzór amatorskiej ligi siatkówki, piłki nożnej, czy nawet darta. Piłka ręczna jest tak specyficznym i nadal mało popularnym sportem halowym, że cieszymy się z każdej możliwości występu. Tym sposobem zaistnieliśmy w światku gorzowskiej piłki ręcznej, zdobyliśmy trochę cennego doświadczenia, daliśmy się poznać jako waleczna ekipa i bardzo przyjacielska poza parkietem. Dowodem są zaproszenia na turnieje w Gnieźnie, Poznaniu, a być może nawet w Kwidzynie, włączając w to oczywiście możliwość gry z gorzowianami. Aktualnie czekamy jednak na przyznanie kolejnej dotacji, która pozwoli nam zrealizować dalsze plany treningowe i turniejowe.
I tylko czasem nachodzi mnie myśl – co by było, gdyby w Witnicy możliwość uprawiania tego sportu istniała od lat? Gdyby to był popularny sport, także wśród nauczycieli wychowania fizycznego i na lekcjach byłby kładziony nacisk na tą dyscyplinę? Witnica ma wielu utalentowanych zawodników, którzy wiedzą o co w tym sporcie chodzi, ale w mojej skromnej opinii tacy zawodnicy jak: Przemysław Watral, Piotr Domarecki, Marcin Janiów, Łukasz Pikaus, czy Maksymilian Burzyński, posiadają tak ogromny potencjał i umiejętności jak na amatorów, że w zasadzie tylko wiek i zbyt późne rozpoczęcie przygody z handballem są przeszkodą, by coś w tej dyscyplinie osiągnąć. Ale może właśnie dzięki temu przeżywamy wspólnie także z innymi wspaniałą przygodę, ciągle poznajemy naszą dyscyplinę, zgłębiamy wiedzę i umiejętności.
Przy okazji, zapraszamy wszystkich chętnych, bez względu na wiek, do udziału w naszych treningach. Poziom na pewno zostanie dostosowany do umiejętności danego gracza, czym zajmie się trener bardzo zaangażowany w swoją rolę. Nie jesteśmy hermetyczną grupą i zawsze chętnie przywitamy nową twarz. Spotykamy się w każdą niedzielę w hali przy gimnazjum w samo południe.
Krzysztof Popławski