Obywatelski obowiązek, a raczej prawo

               Wybory, wybory i po wyborach. Pisząc ten artykuł poznałem już wyniki i wiem jedno, nie zmieni się nic. Przed pierwszą turą mieliśmy 11 kandydatów, z czego dwóch pokazywanych w mediach bez przerwy, jednego z przerwami, trzech pokazywanych czasami i pięciu niepokazywanych wcale. Chcąc spełnić jak najlepiej swój obywatelski obowiązek 10 maja, a raczej prawo, zainteresowałem się kandydatami kompletnie pomijanymi przez media. Niektórzy narzekają, że było aż 11 kandydatów, inni chłoną jak gąbka co im podadzą media bo np. nie mają czasu interesować się pozostałymi kandydatami, część z pozostałych głosuje za swoją ulubioną partią a reszta ma to gdzieś i zostaje w domu. A mnie się podobało, że był wybór, to podstawa demokracji i zagłosowałem z pełną świadomością tego iż mój kandydat nie uzyska nawet 1%, ale wiedziałem, że głosuję z moimi przekonaniami a nie na mniejsze zło. I stało się, byłem jedną z 3 osób w naszej gminie, która zagłosowała na tego kandydata! Czy zmarnowałem głos? Po stokroć NIE! Żałuję tylko, że tak późno piszę ten artykuł.

Wracając do drugiego zdania tego artykułu, w Polsce mamy obecnie system demokracji przedstawicielskiej. W dużym skrócie raz na 4 lub 5 lat, wybieramy naszych przedstawicieli, którzy robią wszystko za nas, bo my się na tym nie znamy. Politycy starają się jedynie w okresie przed wyborami (co dobitnie zaprezentował Bronisław Komorowski), pozostały okres dla nich to ciepła posadka, z dobrą pensją, dla niektórych immunitet robiących z nich ludzi ponad prawem, których my, ich wyborcy nie możemy odwołać i jedyną formą kary może być nie głosowanie na nich ponownie. Ale zaraz, możemy przecież obywatelsko odwołać Burmistrza czy Prezydenta. Tak! W Warszawie zorganizowano referendum o odwołanie, więc da się wszędzie! Ale co z tego? Prawie 95% uczestniczących zdecydowało, że Hanna Gronkiewicz-Waltz musi odejść. Niestety, zabrakło 45 tys. uczestników, żeby osiągnąć wymagany próg frekwencji do zatwierdzenia referendum. Patologia? Nie, to tylko Polska.

Tylko mnie irytuje, że jako obywatel nie mam prawa decydować na co mają iść moje podatki, że nie możemy odwołać skorumpowanych posłów, że miliony podpisów np. w sprawach wieku emerytalnego i 6 latków zostały zmielone pokazując obywatelom ile ich zdanie jest warte? Ale co z tym zrobić? Rozwiązanie jest proste jak drut, a zarazem trudne jak rozplątanie słuchawek, gdy je potrzebujemy na już. Rozwiązaniem tych problemów może być demokracja bezpośrednia. Prosta w założeniach, niestety nieco trudniejsza do wprowadzenia przy obecnym systemie.

Ale czym ona jest? Wiele nie różni się od obecnej, ta najważniejsza zmiana to zamiana ról. To obywatele w niej nadzorują pracę posłów, radnych czy innych urzędników państwowych. To urzędnicy są dla obywateli i wykonują ich wolę a nie odwrotnie. Wyobraźmy sobie, że w Polsce panuje demokracja bezpośrednia, a rząd chce nam podnieść wiek emerytalny. Ustawy zatwierdzone przez Sejm wchodzą w życie po 100 dniach. Co robimy? W ciągu tych 100 dni zbieramy podpisy, jeśli obywatele zbiorą 200 tys. podpisów, ustawa jest wstrzymana i poddana pod referendum, większość obywateli opowie się za, ustawa wejdzie w życie, większość przeciw, ustawa zostaje odrzucona. Wszystkie referenda w demokracji bezpośredniej nie mają wymaganego progu frekwencji, nawet jeśli zagłosuje 10% uprawnionych wynik jest wiążący, tak samo mamy obecnie w każdych wyborach, a skoro polityków może wybrać większość z mniejszości, to nie ma powodu ograniczać referendum.

Kolejny przykład, zapewne dla wielu kontrowersyjny, ale pierwszy mi przyszedł do głowy. Z jakichś przyczyn nie możemy mieć dzieci, jesteśmy w Unii, w strefie Schengen, możemy wyjechać do Londynu i wykonać zabieg zapłodnienia in vitro, więc czemu nie zezwolić na to samo w Polsce? Zbieramy 500 tys. podpisów pod projektem ustawy obywatelskiej i mamy referendum, w którym to obywatele decydują. Oczywiście wynik jest wiążący a próg frekwencji nie obowiązuje.

Poseł z naszego okręgu się kompromituje lub nie spełnia obietnic wyborczych? Zbieramy podpisy 10% uprawnionych do głosowania z okręgu w którym został wybrany i możemy go odwołać w referendum lokalnym oraz mamy wybory uzupełniające. Czy Ty gdybyś nie mógł zostać wyrzucony z pracy pracowałbyś uczciwie i efektywnie? Poseł wiedzący, że może zostać odwołany w każdej chwili, bardziej przykładałby się do swoich obowiązków i słuchałby czego oczekują od niego wyborcy.

Czytacie i czytacie i wszędzie referendum, zachodzicie pewnie w głowę czy miałoby być one co tydzień i ile to może kosztować?! Otóż nie, dwa referenda w ciągu roku byłyby wystarczające, zawierające np. 20 czy 30 pytań. Idziesz, odpowiadasz na te które Cię interesują i masz na pół roku spokój. Przy tym do każdego pytania załączona byłaby pełna treść zmian, ich streszczenie, podsumowanie skutków „za” i „przeciw” oraz argumentacja obu stron. Do tego w telewizji publicznej odbywałby by się debaty o każdym z głosowanych pytań, pomiędzy zwolennikami jak i przeciwnikami danej zmiany. No ale ile to będzie kosztować?! A no całkiem sporo, jedno referendum to koszt około 150 mln zł w obecnej formie, czyli około 300 mln przy dwóch na rok. To teraz chciałbym się spytać ilu z was byłoby za posyłaniem naszego wojska do Afganistanu? Koszt tej operacji to ponad 4 mld zł oraz 35 żyć polskich żołnierzy, a jestem prawie pewien że gdybyśmy to my o tym decydowali, nasze wojsko nie postawiłoby tam nogi. Takich przykładów jest mnóstwo, jak np. ostatnio przepłacone helikoptery, kancelarie premiera, prezydenta itd. Pieniądze przez polityków bez kontroli są marnotrawione na prawo i lewo, te 300 mln w skali roku za dużo sprawniejsze zarządzanie państwem to niska cena. A ta cena mogłaby być jeszcze niższa. W Szwajcarii gdzie działa Demokracja Bezpośrednia, referendum odbywa się listownie, dostajemy do domu wszystkie papiery, wypełniamy a następnie wrzucamy je do specjalnych urn, odpada główny koszt czyli utrzymanie tysięcy komisji. Głosowanie przez internet, oraz składanie podpisów to też nieunikniony krok naprzód, który przy dużej ilości pytań w referendum mógłby być nieoceniony, wiec czemu mamy z nim czekać?

Wszystko ładnie pięknie, ale przecież głos w sprawie np. podatków kogoś kto właśnie wrócił z pola, nie ma internetu a w telewizji ogląda tylko wiadomości, znaczy tyle samo co przedsiębiorcy odczuwającego te podatki dogłębnie na swojej skórze każdego dnia! Tak! A czy teraz jest inaczej? Nie głosujemy nad podatkami a nad osobami, które będą to robić, które przecież się na tym „znają”! Idąc do wyborów obie powyższe osoby mają taki sam głos. Czy wybieramy odpowiednich polityków? Nie. Tylko tutaj pojawia się różnica, każdy polityk przed wyborami obiecuje złote jabłka na wierzbach pośrodku pustyni, a otrzymujemy kaktusy zamiast jabłonek w sadzie. Media mogą promować jedne osoby, ignorując inne. Niezmiernie bawi mnie, w irytujący sposób, gdy w demokratycznym państwie, kandydaci na prezydenta którzy zebrali wymaganą ilość podpisów są ignorowani zarówno w mediach publicznych jak i prywatnych. Tak, była ustawowa debata w której każdy kandydat miał jakieś 7/8 minut na przedstawienie swojego programu, a kilka dni później przed drugą turą mamy dwie debaty, a w każdej obaj panowie mają blisko 30 min na przedstawienie swoich racji. Lekka dysproporcja, szczególnie biorąc pod uwagę że dla znacznej części kandydatów w pierwszej turze, to było może 3 wystąpienie w telewizji, a na deser kpiny z niskich wyników w tych samych telewizjach.

Wracając do tematu, część z Was pewnie pomyślała „Zróbmy tak! Usuńmy wszystkie podatki i wypłaćmy każdemu obywatelowi milion złotych!”. Demokracja Bezpośrednia zakłada wprowadzenie do konstytucji czegoś takiego jak zrównoważony budżet, nie można uchwalić budżetu który zakłada wydatki wyższe jak wpływy. Koniec z powiększanym co roku długiem publicznym! Obcinając podatki musielibyśmy zrezygnować przy tym ze wszystkich świadczeń socjalnych a i przy tym nie byłoby za co naprawiać dróg czy budować nowych. Pomijając że wypłacenie tego miliona byłoby niemożliwe, zlikwidowalibyście wszystkie podatki? Ponownie odwołując się do Szwajcarii, tam obywatele sami podnieśli sobie podatek gdy okazało się, że budowany tunel przez Alpy jest droższy niż było to zakładane. Jest takie powiedzenie „W demokracji rządzi większość, a większość to deb*le”, i jest w tym sporo racji, z tymże w odniesieniu do dokonywanych wyborów a nie samych wyborców. W obecnej demokracji głosujemy na puste obietnice wyborcze, którym często trudno nie ulec, a nie na realne rozwiązania, których efekty znamy.

Zbliżając się powoli do końca, muszę jeszcze napisać jak to możemy zmienić. Od 2012 roku istnieje partia o nazwie Demokracja Bezpośrednia. Tak, wiem, znowu partia, znowu to samo. Niestety przy obecnym systemie, partia to jedyny sposób aby dostać się do sejmu i dokonać zmian ustrojowych. Partia jest zadaniowa, powstała tylko w jednym celu, wprowadzenia demokracji bezpośredniej w Polsce. Po zrealizowaniu tego celu, zakończy swoje działanie na terenie Polski. A do tego czasu każdy kto popiera ideę demokracji bezpośredniej, niezależnie od poglądów gospodarczych czy społecznych, może pomóc w promowaniu tej idei a nawet wystartować w jesiennych wyborach do sejmu i zostać posłem bezpośrednim! Nie trzeba być członkiem partii, ani mieć układów! Jest to lista społeczna, nie partyjna. Zwróćmy razem państwo w ręce obywateli.

Oczywiście w tym króciutkim artykule nie byłem w stanie wspomnieć o wszystkich założeniach Demokracji Bezpośredniej zawartych w programie Turkusowej (R)ewolucji. Wymieniłbym ich więcej, niestety sporo miejsca zajęło mi narzekanie, ale to właśnie przez frustrację powstał ten artykuł, tak samo jak i Demokracja Bezpośrednia, więc ciężko było sobie odmówić. Wszystkich zainteresowanych tematem zapraszam na stronę: db.org.pl oraz na forum sympatyków DB: forum.zmieniaj.pl.

               A teraz zbliżają się wybory parlamentarne, a przedtem jeszcze pochopnie ogłoszone referendum - i czego można spodziewać się po tych wydarzeniach?

Krzysztof Migdał

Dodaj komentarz